Obejrzałam Whiplash, ponieważ wszędzie natykałam się na przychylne opinie odnośnie J.K. Simmonsa. No ok. Można zobaczyć w ciemno. Bez żadnego researchu. Włączyłam i zaniemówiłam. Głównym wątek w filmie gra jazz... a ja jazzu nie cierpię.
Otrząsnęłam się z pierwszego, nieprzychylnego, wrażenia i oglądałam dalej. Długo nie trzeba było czekać, by historia zaczęła coś dla mnie znaczyć. Pokonywanie własnych słabości, chęć bycia najlepszym, dążenie do wysoko postawionego celu za wszelką cenę. Któż z nas nie chciałby być w czymś najlepszy? A przy tym sławny. Marzenie. W filmie główny bohater ma świadomość, że właśnie dostał tą jedyną, wyjątkową szansę. W swojej szkole muzycznej został zauważony przez Fletchera. Legendę, do którego wszyscy chcą trafić by być kimś. Tam jednak nie jest miło. Zostajesz zgnieciony. Twoje nerwy zostają wstawione na próbę. Psychologiczne znęcanie jest czymś powszednim. Nie mogłam się oderwać od oglądania, zwłaszcza, że czułam się jak na własnej uczelni. Może u nas nie jest aż tak "krwawo", ale nie wiele brakuje. Dlatego film szybko stał mi się bliski. Zaczęłam się utożsamiać z głównym bohaterem. Mam nadzieję, że jednak moja edukacja będzie szczęśliwsza niż jego. Wszyscy jesteśmy wystawiani na próby. Ale czy wyjdziemy z nich zwycięsko? Czy poddamy się w trakcie?
Ciekawe jest, że jesteśmy w stanie zaprzepaścić wszystko tylko po to by dążyć ślepo do jednego celu. Zrezygnować ze zwykłego życia, z dziewczyny, która od dawna nam się podoba, zrezygnować z normalnego funkcjonowania. Myślę, że trzeba się zastanowić czy warto, bo możemy któregoś dnia się obudzić i odkryć, że jest już na wszystko za późno i nie mamy nic. A czy tak chcemy żyć?
J.K. Simmons. Taaak... Powala. Jego rola wprost napełniała mnie strachem. Patrzyłam na jego psychologiczne zagrywki, na jego słownictwo, zachowanie, dosłownie na wszystko i nie mogłam uwierzyć, że tacy ludzie chodzą po świecie. Nie życzę nikomu spotkania kogoś takiego na własnej drodze. Jednak nie można zaprzeczyć wielkości, jaką Simmons ukazał w tym filmie. Nie łatwo jest wcielić się w tak wymagająca osobowość. Brawa. Nie dziwie się, że zbiera nagrody jak grzyby po deszczu. Czekamy, aż dostanie Oscara.
Film ogląda się na prawdę dobrze. Nawet, jeżeli, tak jak ja, nie przepadacie za tym rodzajem muzyki, nie będzie on wam sprawiał problemów, bo film niesie niezwykłe przesłanie. A końcówka zostawia możliwość naszego domówienia dalszej historii. Czy chcemy by bohaterowi się powiodło czy nie, to już należy do naszej wyobraźni.
Sharllot
Końcówka zepsuła mi całe pozytywne wrażenie - jest taka... przewidywalna i typowo oscarowa. Ale "ósemka" się należy.
OdpowiedzUsuń