Rok 1919 i 1922. Birmingham.
Niespokojne czasy, gdzie każdy musi walczyć o swoje. Nie ma miejsca dla
słabych. Nielegalne interesy kwitną. Kto wie jak się ustawić, jest królem. Cała
reszta musi znać panujące zasady, by nie skończyć w piachu lub by nie dostać flat cap, do której przyczepione są
żyletki. Jednak, jeżeli masz szczęście, możesz pracować dla mafii. Możesz
pracować dla Peaky Blinders.
1919 rok, mężczyźni wrócili z wojny. Wśród nich są trzej
bracia Shelby: Arthur, Thomas i John. Dla nich jednak wojna nie zakończyła się
we Francji, gdzie walczyli. Walczą, by stworzyć swoje imperium nielegalnych
interesów, bez względu na to, jak wielu wpływowym ludziom muszą się postawić.
Na szczęście mogą liczyć na rodzinę, bo to właśnie rodzina jest sercem Peaky
Blinders.
Przyznaję, że początek z tym serialem był dla mnie trudny.
Nie całkiem z powodu tematyki czy tego, że był nudny. Bo nie był. Po prostu
usłyszałam te wspaniałe głosy i akcenty i nie byłam w stanie się skupić na
treści. Później się trochę przyzwyczaiłam (ale tylko do momentu, w którym
pojawił się Tom Hardy. Bo widzicie, niektórzy mają fetysz stóp, inny oczu czy
rąk. Na mnie działają męskie głosy, a stanowczo głos Toma w tym serialu). Jeżeli chodzi o scenerię, to nie
możemy użyć słowa „zachwyca”. Oczywiście w pojęciu estetycznym. Szare, brudne
ulice, fabryki, obskurne pomieszczenia… Wszystko to tworzy idealny klimat
mrocznej dzielnicy. W drugim sezonie pojawiają się ładniejsze scenerie, ładne
budynki i wnętrza. Ale to nie wielki procent całego serialu. Ubiór oczywiście odpowiednio dostosowane zostały do lat 20tych. Jeżeli chodzi o te lata, to kobiece stroje nie są moimi ulubionymi, ale Helena McCrory prezentowała się w nich fantastycznie. Dostała również sceny, w których mogła się wykazać. Była cudowna. Miała charakter,
charyzmę, władzę. I, według mnie, tego zabrakło innym postaciom kobiecym w serialu. Ale nie ma co żałować, gdyż jest to serial przepełniony twardymi, zimnymi
i skorymi do przemocy mężczyznami. Serial oczywiście należy do Cilliana Murphy,
który wciela się w postać Thomasa Shelby. Czaruje na każdym kroku. Za jego
spojrzenie (trochę szalone) mogłabym oddać kawałek duszy.
Ogromnym plusem serialu jest soundtrack. Szczerze, zwalił
mnie z nóg. Włączając nastawiłam się na muzykę lat 20tych. A co dostałam? The
White Stripes, Nick Cave, The Kills czy Arctic Monkeys. Ale ta muzyka rockowa
idealnie podkreśla sceny, które się rozgrywają. Nadaje dynamizmu. Oprócz świetnej
muzyki mamy też cudowne ujęcia. Dużo zbliżeń czy scen, w których patrzymy
zza pleców bohatera. Dużo dymu papierosowego. Dużo ognia (który zazwyczaj jest
na 2 planie). Sceny snów Thomasa, które są tylko tajemniczymi i chaotycznymi przebłyskami, ale pasują idealnie. Trochę przypominają mi teledysk Rammsteina- Sonne.
Minusem dla mnie są za długie odcinki. Chociaż akurat tutaj
tego się tak dotkliwie nie odczuwa. Ja po prostu mam problem ze skupieniem swojej uwagi
dłużej niż na 45 minut. Wam to nie powinno przeszkadzać, gdyż serial pełen jest
zwrotów akcji, niespodziewanych rozwiązań czy ciekawych dialogów, chociaż oczywiście
są też sceny i zdarzenia dość łatwo przewidywalne. Na szczęście nie dostaliśmy
zwalającego z nóg cliffhangera na koniec 2 sezonu, więc oczekiwanie nie będzie
przebiegać w atmosferze nieprzespanych nocy. Za to jednak na pewno będziecie
tęsknić.
Sharllot
Ciekawa wypowiedź. Zgadzam się z nią, gdyż bardzo lubię ten serial. Cillian jest w nim cudowny! Pozycja godna polecenia :)
OdpowiedzUsuń