Lucy to najnowszy film Luca Bessona, reżyseria takich hitów jak Leon Zawodowiec czy Uprowadzona. Film opowiada o Lucy, studentce, która mieszka na Tajwanie. Pewnego dnia zostaje wrobiona przez swojego chłopaka w dostarczenie tajemniczej walizki pewnemu biznesmenowi. Sprawy się komplikują i zostaje wplątana w przemyt narkotyków. Jednak cała akcja nie przebiega pomyślnie i dziewczyna przyjmuje narkotyk, który powoduje nieodwracalne zmiany w jej organizmie.

Oglądając zwiastun tego filmu miałam nadzieję na coś widowiskowego, pełnego dobrych zwrotów akcji, przykuwającego uwagę. Niestety szybko zostałam sprowadzona na ziemię. Początek zapowiadał się interesująco, jednakże im dalej, tym było tylko gorzej. Największym minusem jest niespójna fabuła oraz wszędobylski bałagan. Irytują również dość częste przebitki, które nie wprowadzają niczego oprócz chaosu. Scenariusz pozostawia wiele do życzenia, nie ma konkretnie zarysowanej fabuły przez co miałam wrażenie, że wszystko się gubi i rozmywa. Po 20 minutach straciłam prawie całe zainteresowanie filmem i nawet fakt, że główną rolę gra jedna z moich ulubienic nie pomógł. Postacie były nudne, niewyraziste i bez charakteru. Miałam wrażenie, że działania Lucy nie mają konkretnego celu, policjant kręcił się w kółko, nie wspominając już o braku jakiegoś wyrazistego antagonisty. Najlepsze sceny zostały zawarte w zwiastunie, nienawidzę kiedy to się dzieje. W tym przypadku dlatego, że gdyby wybrali coś innego, to zapewne nikt by się nie pojawił w kinie. Nie rozumiem również motywu z podróżą w czasie, kolejny niepotrzebny wątek, który wprowadza bałagan na ekranie i miesza w głowie odbiorcy. Zastanawiałam się dłuższy czas, co on miał na celu, ale niestety nic konkretnego nie udało mi się ustalić. Irytował mnie też pseudonaukowy żargon, przykro mi ale od jakiegoś już czasu wiadomo, że człowiek nie używa tylko 10% swojego mózgu. Rozumiem, że to film since fiction, ale przed napisaniem scenariusza warto zrobić malutki reserch. Do tego dołóżmy pseudo psychologiczne i jakże „głębokie” przemyślenia i mamy idealnie wykreowaną porażkę filmową. 


Pozytywnych akcentów nie ma wiele. Na prowadzenie wysuwają się głębokie, intensywne i nasycone kolory, które tworzą bardzo efektowny i estetyczny obraz pomimo, że niektóre momenty wydają się wyjątkowo obrzydliwe, nawet dla człowieka, który ogląda Kości od kilku dobrych lat. Gra aktorska jest poprawna, mnie nie porwała, ale myślę, że to raczej wina reżyserii i scenariusza niż braku talentu Morgana czy Scarlett. Jeszcze jeden miały plusik za charakteryzację, nie byłbym sobą gdybym nie zwróciła uwagi na wspaniałą sukienkę i buty Lucy.

Czy kocham Lucy? Nie, zdecydowanie nie. Bardzo mi przykro, ale to była strata dwóch godzin mojego życia i pieniędzy koleżanki, która zabrała mnie na ten film. Miałam nadzieję, na przyjemny seans since-fiction, a dostałam ogrzewany kotlet podany na brudnym talerzu. Luc powinien zostać przy pisaniu filmów akcji. Lucy to idealny przykład przerostu formy nad treścią przesyconego absurdami, które wysypują się jak z rękawa.
Pokręcona